Historia, która chcę Wam opowiedzieć, wydarzyła się się kilka lat temu,
gdy u mnie na podwórku panowała mania MOTORÓW! Szumnie to brzmi MOTOR -
chyba bardziej to były motorynki albo komarki - ale na początku lat
90-tych majac po 10 - 12 lat był to szczyt wszystkiego o czym mogliśmy
marzyć. Podwórko na którym mieszkaliśmy było małe, w sumie całą kupę
osób jaką udało się zebrać było nas 6 osób w podobnym, lekko nastoletnim
wieku. na te 6 osób, przypadało 5 MOTOCYKLI z całymi 50 cm3 w
cylindrach. Moc niewyobrażalna dla nas i prędkości rzędu 40 km/h
powodowały że oczy nam łzawiły a wiatr zdmuchiwał pasażerów i inne
części stałe naszych MASZYN. wspomnę jeszcze o wypadach poza miasto całą
zgraja (3 motory na raz, bo 2 zawsze komuś się zepsuły), gdzie czuliśmy
się jak banda Harleyowców, tylko czasem benzyny któremuś zabrakło, ale
zrzutka po kieliszku do wężyka (ach te nazwy i kombinacje) powodowała że
zawsze każdemu starczało (najwyżej pchał później kilkanaście km).
Oczywiście największym mankamentem była częsta awaryjność sprzętu - ale
była na to rada - BUDDA. kolega był słusznej postury i ksywa pasowała
jak zębatka do łańcucha lub tłok do cylindra. Był on mechanikiem nad
mechanikami, a narzędzia typu siekiera i przecinak znalazły nawet
zastosowanie przy reperacji gaźnika. Znany był z tego ze potrafił ręka
zdjąć koło zamachowe, co dla nas było powodem do podziwu i zadumy. Po
prostu mechanik pierwsza klasa, a to co naprawił nawet jeszcze jeździło
(choć potem coraz częściej wymagało naprawy). BUDDA miał hybrydę czyli
KOMARYNKĘ. Komarynka składała się z silnika od motorynki (tego okrągłego
- znawcy wiedzą - jajo), ramy od ROMETA, siodełka i kierownicy od
wueski oraz łańcucha klepanego i łączonego w tylu miejscach, aż siekiera
się postrzępiła. KOMARYNKA była efektem pożądania każdego z nas,
ponieważ BUDDA jak tylko ją zostawił, my ją zabieraliśmy i jeździliśmy,
póki nas nie dogonił. A wyło z tłumika (to był tłumik he, he) aż w
pegeerach na wioskach obok krowy muczeć przestawały. Po prostu PAŁER
MASZIN FIRST EDISZION. Z racji tego że maszyna miała więcej części niż
ciągnik Ursus z przyczepą i podobnie jak on wymagała częstych napraw,
była trochę awaryjna, co dla naszego mechanika nie była żadnym
problemem.
Pewnego dnia BUDDA odkrył awarię wężyka z paliwem, który do gaźnika biegnie. Po prostu wężyk pękł, a ponieważ był skracany ileś tam razy ( to cud że zęby nie wypadły ) trzeba było znaleźć zastępnik. Obok naszego podwórka były gabinety weterynaryjne i po prostu kombinowało się wężyk od kroplówki lub cos co przynajmniej wężyk przypominało. I takie coś BUDDA skombinował. Założył sobie tylko znanym sposobem i dał się przejechać koledze, który dopiero rozglądał się nad motorem (BUDDA chciał mu sprzedać swój, ale mu rodzice nie pozwalali kupić tej maszyny - ciekawe dlaczego? ) Wsiadł na motor, odepchnął się nogami na dwójce by maszyna zastartowała (jak krossowa) i wystrzelił. Rozległ się grzmot tłumika, zerwał się asfalt a my poczuliśmy zapach cudownie spalonej benzyny z olejem. Kolega na KOMARYNCE zniknął za zakrętem i nagle ucichł odgłos potężnego 50 cm3 silnika. Spojrzeliśmy na siebie ze strachem, bo przecież ten silnik milknie tylko wtedy gdy benzyny nie ma (no i oczywiście gdy potrzebuje pilnej naprawy). Nagle kolega wyskoczył zza zakrętu z... palącymi nogawkami. rzucił się w trawę, zaczął gasić,....a my zamiast mu pomóc ....w śmiech . na szczęście udało mu się ugasić i opowiada, że jak jechał to nagle mu tak ciepło i przyjemnie się zrobiło, spojrzał w dół....a tam silnik sie pali i jego nogawka. Po prostu wężyk był nieszczelny, benzyna kapała na silnik, a fajka na świece była kawałkiem kabla od przedłużacza w trzech miejscach łączonych, nie mówiąc o pokrywach od silnika, które trzymały się na słowo. W każdym bądź razie było wesoło.
Pewnego dnia BUDDA odkrył awarię wężyka z paliwem, który do gaźnika biegnie. Po prostu wężyk pękł, a ponieważ był skracany ileś tam razy ( to cud że zęby nie wypadły ) trzeba było znaleźć zastępnik. Obok naszego podwórka były gabinety weterynaryjne i po prostu kombinowało się wężyk od kroplówki lub cos co przynajmniej wężyk przypominało. I takie coś BUDDA skombinował. Założył sobie tylko znanym sposobem i dał się przejechać koledze, który dopiero rozglądał się nad motorem (BUDDA chciał mu sprzedać swój, ale mu rodzice nie pozwalali kupić tej maszyny - ciekawe dlaczego? ) Wsiadł na motor, odepchnął się nogami na dwójce by maszyna zastartowała (jak krossowa) i wystrzelił. Rozległ się grzmot tłumika, zerwał się asfalt a my poczuliśmy zapach cudownie spalonej benzyny z olejem. Kolega na KOMARYNCE zniknął za zakrętem i nagle ucichł odgłos potężnego 50 cm3 silnika. Spojrzeliśmy na siebie ze strachem, bo przecież ten silnik milknie tylko wtedy gdy benzyny nie ma (no i oczywiście gdy potrzebuje pilnej naprawy). Nagle kolega wyskoczył zza zakrętu z... palącymi nogawkami. rzucił się w trawę, zaczął gasić,....a my zamiast mu pomóc ....w śmiech . na szczęście udało mu się ugasić i opowiada, że jak jechał to nagle mu tak ciepło i przyjemnie się zrobiło, spojrzał w dół....a tam silnik sie pali i jego nogawka. Po prostu wężyk był nieszczelny, benzyna kapała na silnik, a fajka na świece była kawałkiem kabla od przedłużacza w trzech miejscach łączonych, nie mówiąc o pokrywach od silnika, które trzymały się na słowo. W każdym bądź razie było wesoło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz